Szukaj na tym blogu

środa, 3 lipca 2013

234. Przed Północą / Before Midnight (2013)

Tytuł oryginalny: Before Midnight | Data premiery: styczeń 2013 | Produkcja: USA | Reżyseria: Richard Linklater | Scenariusz: Richard Linklater, Julie Delpy, Ethan Hawke | Gatunek: Melodramat | Czas trwania: 108 min | Występują: Julie Delpy (Celine), Ethan Hawke (Jesse) | Na podstawie: postaci stworzonych przez Richarda Linklatera i Kim Krizan | Budżet: 2,7 mln $ | Zwiastun: Tutaj



Smutne pożegnanie


Ciężko mi uwierzyć, że najnowszy film Richarda Linklatera "Przed północą" kończy trwającą na ekranie już 18 lat historię miłosną amerykańskiego pisarza Jesse'ego (Ethan Hawke) i zagorzałej francuskiej feministki Celine (Julie Delpy). Starsi fani koleje losu filmowej dwójki postrzegają przez swój pryzmat i kolejne odsłony romansu pomiędzy Amerykaninem a Francuzką określają jako lustro dla własnych związków. Młodsi natomiast, choć trylogię Linklatera znają od niedługiego czasu, zdążyli się w niej już głęboko zakorzenić i zakochać. Magia, jaka uderzała z każdej części cyklu zostanie jednak tym razem poddana próbie i chyba to właśnie najwyraźniej odróżnia "Before Midnight" od jego poprzedników.

Od ostatniego spotkania w Paryżu minęło 9 lat. Jesse promował wtedy swoją najnowszą powieść, opisującą tajemniczą Celine, którą poznał w 1994 roku zupełnym przypadkiem we Wiedniu. Drogi tych dwóch młodych osób ponownie się przecięły, gdy na owej promocji niespodziewanie pojawia się Celine. Młodzi od tego czasu zostali parą z dwójką uroczych dziewczynek i synem z poprzedniego małżeństwa Jesse'ego. Zdaje się, że żyją w pięknej opowieści, bo chociaż codziennie martwią się o tak przyziemne sprawy jak praca, pieniądze i opieka nad małymi dziećmi, wciąż nie utracili swojego uczucia. Tego lata wybrali się na rodzinne wakacje do Grecji i po sześciu wspaniałych tygodniach mają szansę spędzić spokojną noc tylko w swoim towarzystwie, z dala od wszystkich problemów. Wtedy jednak na powierzchnię wychodzą kwestie, które przez lata pozostawały przemilczane...

Niezmienne w tym filmie są dialogi. To na nich bazuje cały pomysł cyklu "Przed wschodem Słońca", bowiem o jakiejkolwiek fabule, o dynamicznym tempie, a już na pewno o specjalnych efektach mówić w tym przypadku nie można. Jak to się więc stało, że w dzisiejszym kinie taki film ma jeszcze jakieś szanse, by się przyjąć? Czy widzowie na pewno chcą oglądać półtoragodzinne romansy, w których brak nawet porządnych pikantnych scen? Trzeba przyznać, że saga Linklatera do filmów komercyjnych nie należy i prawdopodobnie również "Before Midnight" nie okaże się finansowym strzałem w dziesiątkę. Ale tak, ludzie chcą to oglądać, nawet jeśli liczby tego nie odzwierciedlają. W końcu pierwsza część "Przed wschodem Słońca" na festiwalu Berlinale pochwalić się może Srebrnym Niedźwiedziem.

Chociaż założenie filmu jest podobne jak w przypadku wcześniejszych części, tym razem reżyser niejako głębiej podejmuje temat związku. Na warsztat bierze już nie idyllę miłości, ale wszystkie zarzuty, pretensje, skrywane żale, o których wcześniej się nie mówiło. W efekcie od połowy filmu otrzymujemy słodko-gorzką historię dojrzałych ludzi, niepewnych uczuć względem siebie. Konwencja rozmów podczas spacerów zostaje zachowana, zmienili się tylko nasi bohaterowie.

Nowością jest także rozbudowana obsada. Do tej pory filmy skupiały się jedynie na zauroczonej sobą parze, prowadzącej życiowe rozmowy. Tym razem do scenariusza załączono osoby trzecie, które do pewnego momentu równie żywo wpisują się w filozoficzne konwersacje. Można by powiedzieć, że momentami ma się wrażenie pretensjonalności bohaterów, szczególnie tych drugoplanowych, ponieważ w swoich rozważaniach zachodzą trochę za daleko i zachowują się w sposób nienaturalny. Przesyt nigdy nie jest dobry.

Podsumowując, seans "Przed północą" na pewno jest dla widzów wymagających, ale i wyrozumiałych. Ten subtelny film to jeden wielki traktat o życiu, który przekona do siebie na pewno każdego, komu podobały się dwie wcześniejsze części cyklu, a nowicjuszy ujmie swoją prostotą. Bardzo polecam!

środa, 29 maja 2013

233. Drugie oblicze / The Place Beyond The Pines (2012)


Tytuł oryginalny: The Place Beyond The Pines | Data premiery: wrzesień 2012 | Produkcja: USA | Reżyseria: Derek Cianfrance | Scenariusz: Derek Cianfrance, Ben Coccio, Darius Marder | Gatunek: Dramat, kryminał | Czas trwania: 140 min. | Występują: Ryan Gosling (Luke), Bradley Cooper (Avery Cross), Eva Mendes (Romina), Dane DeHaan (Jason), Emory Cohen (AJ) | Na podstawie: --- | Budżet: 15 mln $ | Zwiastun: Tutaj


Gosling po raz kolejny

Mam za sobą naprawdę długi seans. Derek Cianfrance, autor "Blue Valentine" po raz kolejny postawił na Ryana Goslinga i w swoim najnowszym filmie "The place beyond the pines" jest dla widzów niemiłosierny. Mające swoją światową premierę na zeszłorocznym festiwalu filmowym w Toronto, "Drugie oblicze" weszło właśnie na ekrany polskich kin.

Luke (Ryan Gosling) żyje chwilą. Ciemne strony świata nie są mu obce, tak jak używki i jednodniowe przygody. Jako kaskader motocyklowy prowadzi życie na walizkach. Do czasu, gdy dowiaduje się, że ma syna z piękną Rominą (Eva Mendes). Nagle zapragnie wszystko zmienić. Być dobrym, opiekującym się ojcem, troszczącym się o dziecko i jego matkę. Ponieważ jednak na prowincji nie może znaleźć dobrze płatnej pracy, postanawia wraz ze swoim wspólnikiem napadać na lokalne banki. Biznes do pewnego momentu kręci się nieźle, dopóki policjant, Avery Cross (Bradley Cooper) nie pokrzyżuje Luke'owi planów.

Historia naszych dwóch protagonistów: Luke'a i Avery'ego, zaczyna się bardzo schematycznie i tak też się kończy. Największym problemem tego filmu są właśnie jego kiepski scenariusz i jego przewidywalność. Od thrillera można spodziewać się chociaż kilku ciekawych zapętleń akcji, niebanalnej narracji, no i spektakularnego finału. Tymczasem Cianfrance serwuje nam kino niskiego polotu, z oklepanym scenariuszem, w którym chyba jedynym ciekawym zagraniem są losy filmowego Luke'a.

Jako film o płaceniu za błędy rodziców, o rodzinnych tajemnicach czy nawet przemianie głównego bohatera z przykładowego policjanta na zachłannego karierowicza - "Drugie oblicze" jest po prostu nudne. Ciągnący się prawie dwie i pół godziny seans może okazać się dla wielu czasem straconym. Kolejne minuty wcale nie przybliżają widza do upragnionej akcji i intrygi, a już na pewno nie wbijają w fotel. Oglądając ten film nie można pozbyć się wrażenia, że wszystkie elementy, jakie składają się na jego fabułę, powielone zostały z większości dramatów obyczajowych i skumulowane w ten sposób, miały stworzyć dramat idealny. Niestety, w ogromnej części "The Place beyond the pines" nie udał się.

Film ten ostatecznie przekonał mnie, że Ryan Gosling w ostatnim czasie brał się za wiele zbliżonych do siebie ról. Jego kreacja w "Drive" była niewątpliwie przełomowa we współczesnym kinie, zresztą jak cały ten mocny film, niemniej jednak na jego bazie Gosling zbudował sobie wizerunek atrakcyjnego dla pań, na wpół szalonego łotra, który umocnił we "Wszystko, co dobre", wkrótce w "Only God Forgives", a także oczywiście w omawianym "Drugim obliczu". Moja sympatia w stosunku do tego aktora w żaden sposób nie zmalała, jednak z niecierpliwością oczekuję jego kolejnej roli, w której zaprezentować będzie mógł coś więcej niż tylko surowy wyraz twarzy. Wciąż magnetyzujący wzrok niebawem przestanie pociągać widzów, więc może lepiej dla Goslinga, by podejmował bardziej zróżnicowane próby.

Pokazujący się na ekranie Bradley Cooper, chociaż gra prawidłowo i generalnie mało można mu w tym filmie zarzucić, mi osobiście kompletnie nie pasował do powierzonej mu roli. Postać Rominy natomiast nie była dla Evy Mendes zbyt wymagająca, a filmowe dzieciaki można było w scenariuszu zupełnie inaczej poprowadzić, by ich postaci były nie tylko nieschematyczne, ale też ciekawe i naszpikowane szczególnymi cechami. Taki właśnie jest cały ten film: poprawny i bez wyrazu.

Przykro mi stwierdzić, że jak dotąd najbardziej kasowy film Cianfrance'a okazał się klapą. Nie potrafię powiedzieć o nim zbyt wiele, mimo, że moje oczekiwania względem niego nie były wcale wygórowane. Nie polecam seansu "Drugiego oblicza", ponieważ jest to nuda wręcz gwarantowana. Film dla fanów Goslinga i Coopera, jak sądzę.

środa, 22 maja 2013

232. Wieli Gatsby / The Great Gatsby (2013)

Tytuł oryginalny: The Great Gatsby | Data premiery: maj 2013 | Produkcja: Australia, USA | Reżyseria: Baz Luhrmann | Scenariusz: Baz Luhrmann, Craig Pearce | Gatunek: Melodramat | Czas trwania: 144 min. | Występują: Leonardo DiCaprio (Jay Gatsby), Carey Mulligan (Daisy Buchanan), Tobey Maguire (Nick Carraway), Joel Edgerton (Tom Buchanan) | Na podstawie: powieści autorstwa F. Scott Fitzgeralda pt. "Wielki Gatsby" | Budżet: 105 mln $ | Zwiastun: Tutaj
 

 Niech żyje zabawa!

Rzadko odczuwam taki głęboki żal, że przed seansem ekranizacji nie miałam czasu zapoznać się z jego powieściowym pierwowzorem. Natomiast w tym przypadku żal ten jest niemal nie do przejścia. Wszystko dlatego, że jestem już po wizycie w kinie na "Wielkim Gatsbym", po wieczorze dyskusji i przemyśleń i nadal tytułowa postać stanowi dla mnie zagadkę. Wydaje mi się, że tylko po zgłębieniu książki można odpowiedzieć sobie na pytanie: kim tak naprawdę jest ten cały Gatsby?

Kamera Luhrmanna ustawiona jest na Amerykę lat 20. XX wieku. Alkohol, blichtr i wielka pompa - to właśnie charakteryzuje nie tylko cotygodniowe przyjęcia urządzane w pałacu enigmatycznego Gatsby'ego, ale i samych ludzi pojawiających się na nich. Pewnego dnia tuż koło posiadłości milionera wprowadza się ubogi makler, Nick Carraway (Tobey Maguire), kuzyn Daisy Buchanan (Carey Mulligan). Daisy i jej mąż Tom (Joel Edgerton) żyją na wysokim poziomie, choć ich małżeństwo nigdy nie było konsekwencją gorącej miłości. Z Nickiem szybko nić przyjaźni nawiązuje jego sąsiad, Jay Gatsby (Leonardo DiCaprio), który ku zdumieniu finansisty, okazuje mu wyjątkowe względy. Szybko wychodzi na jaw, że celem tytułowego bohatera jest urocza, choć zamężna już kuzynka Nicka, z którą wcześniej łączyło go namiętne uczucie.

Właściwie widząc na plakatach nazwisko Luhrmanna każdy powinien wiedzieć, czego po filmie się spodziewać. Reżyser ten, choć ma w swoim dorobku niewiele filmów, zdążył nas już przekonać, co może zdziałać przerost formy nad treścią. Zwykle jego filmy bywają skrajne w ocenie: jego filmem można być zachwyconym lub zwyczajnie go wyśmiać. Epitet, którego zdecydowanie nie można użyć przy ich recenzowaniu, to przeciętny. Tak też jest z "Wielkim Gatsbym" - kolejną próbą wcielenia klasyki literatury na duży ekran. Z każdej strony luksus, przepych i efekciarstwo, w efekcie jednak film (o, ironio) skonstruowany na skromnym wątku manii.

Mówi się, że powieść Fitzgeralda Luhrmann spłycił jedynie do wątku miłosnego. Cóż, powiedziałabym, że chociaż o to właśnie zaczepiona jest cała historia w filmie, miłość nie stanowi tematu filmu. Jest ona tylko elementem gry w świecie pieniędzy lub źródłem istnej obsesji, która odpycha ją na dalszy plan. Przede wszystkim więc jest to dramat tytułowego Gatsby'ego, film o jednostce, nie o zakochanej parze. Dokładniej mówiąc, o niezrozumieniu jednostki w społeczeństwie, jej niespełnieniu i w końcu tragedii.

Ciekawie skonstruowani bohaterowie tworzą w "Wielkim Gatsbym" bogaty wachlarz osobowości, ale nie do końca potrafią ze sobą współgrać. DiCaprio wykreował postać umyślnie przerysowaną i nienaturalną i wyszło mu to całkiem dobrze, jednak co z tego, jeżeli kilkakrotnie jego Gatsby zawodzi w relacjach z innymi ludźmi? Można się pokusić o stwierdzenie, że odwalił kawał dobrej roboty, ale czy do końca? Podobnie rzecz się ma z filmową Daisy, w którą wcieliła się Carey Mulligan. Zawodzi także Carraway, jakiego uosabia Tobey Maguire, który choć ma pełnić rolę obserwatora i relacjonować jedynie wydarzenia, cały czas jest jakby spychany na drugi plan, zupełnie, jakby był piątym kołem u wozu. Żadnych zastrzeżeń nie można mieć za to do Joela Edgertona, który jako szwarc charakter spisał się rewelacyjnie.

Luhrmann często karmi nas porządną dawką muzyki. "The Great Gatsby" to częściowo powrót do korzeni jazzu; muzyka tutaj niejednokrotnie stylizowana jest na stare melodie i w tej kategorii najciekawiej wypada chyba cover Emeli Sande do "Crazy in love" Beyonce. Nie brakuje jednak bardziej nowoczesnych akcentów, jak choćby nawet Jay-Z, który zajął się całą oprawą muzyczną. "No church in the wild" genialnie wpisuje się w konwencję filmu. Ponadto podczas seansu posłuchamy Florence And The Machine z jej nastrojowym "Over The Love", a także zniewalającej swoim głosem Lany Del Rey, której utwór "Young And Beautiful" przeplata się w dramacie nie raz.

Cała śmietanka międzywojennej Ameryki nie wyszłaby tak realistycznie, gdyby nie ogrom pracy, jaka została włożona w scenografię, kostiumy i charakteryzację do tego filmu. Często od ekranu zwyczajnie nie można oderwać oczu, ponieważ widz czuje się, jakby właśnie znajdował się na jednej z całonocnych imprez Gatsby'ego. Aktorki urzekają różnorodnymi strojami, a sceneria swoim przepychem. Chociaż cały film traktować można w kategoriach satyry na Amerykanów wyższych klas, ciężko się nie zgodzić, że udział w takiej zabawie mógłby być ciekawą przygodą.

Wydaje się, że rzeczywistość Ameryki z czasów prohibicji idealnie pasuje Luhrmannowi. Szybkie ujęcia, forma często ocierająca się o kicz, brawura i fajerwerki chyba już na stałe przylgnęły do jego osoby. Zapewne dla fanów powieści Fitzgeralda najnowsza adaptacja "Wielkiego Gatsby'ego" pozostawia wiele do życzenia, ale zapewniam, nie tylko dla nich. Film warto zobaczyć, choć można nie podchodząc do niego ze zbyt wygórowanymi życzeniami.

czwartek, 17 stycznia 2013

Najbardziej wyczekiwane filmy 2013 roku


Wprawdzie można powiedzieć, że rok 2013 zaczął się już na dobre, ale wraz z jego rozpoczęciem przedstawiam Wam 50 tytułów, które warto zobaczyć w tym roku kalendarzowym. Produkcji było nawet więcej, jednak te z pewnych względów wyróżniłam. Zapewne dystrybutorzy w ciągu roku obudzą się jeszcze i dojdzie sporo ciekawych obrazów, ale to już wyjdzie w praniu. Na razie sprawdźcie, na co warto zwrócić uwagę w 2013!

Jednocześnie z przykrością informuję, że blog do maja 2013 będzie zawieszony, bo pilnie zaczęłam się przygotowywać do moich zbliżających się matur, lepiej późno niż wcale. Żałuję ogromnie, ale przekonałam się, że tylko odpuszczając pisanie jestem w stanie pogodzić najbliższe moje obowiązki. Na fanpage'u będę Was informować jednak, co ostatnio oglądałam i krótko streszczać, czy warto po to sięgać, kina całkowicie nie odpuszczam:) Zaraz po maturach powrót na stare śmiecie. Trzymajcie się ciepło!

STYCZEŃ

Pokusa – Lee Daniels (04.01.2013 PL)
Django – Quentin Tarantino (18.01.2013 PL)
Ralph Demolka – Rich Moore (18.01.2013 PL)
Les Miserables. Nędznicy – Tom Hooper (25.01.2013 PL)
Niemożliwe – Juan Antonio Bayona (25.01.2013 PL)

LUTY

Gangster Squad. Pogromcy mafii – Ruben Fleischer (01.02.2013 PL)
Lincoln – Steven Spielberg (01.02.2013 PL)
Hitchcock – Sacha Gervasi (08.02.2013 PL)
Wróg numer jeden – Kathryn Bigelow (08.02.2013 PL)
Movie 43 – Peter Farrelly, Bret Ratner, Elizabeth Banks itd… (08.02.2013 PL)
Poradnik pozytywnego myślenia – David O. Russell (08.02.2013 PL)
De Rouille et d’os – Jacques Audiard (08.02.2013 PL)
Kwartet – Dustin Hoffman (14.02.2013 PL)
Mama – Andres Muschietti (22.02.2013 PL)
Lot – Robert Zemeckis (22.02.2013 PL)

MARZEC

Inside Llewyn Davis – Ethan Coen, Joel Coen (01.03.2013 PL)
Oz Wielki I Potężny – Sam Raimi (08.03.2013 PL)
Carrie – Kimberly Peirce (15.03.2013 PL)
Władza – Allen Hughes (15.03.2013 PL)
Stoker – Chan-wook Park (22.03.2013 PL)
Jack pogromca olbrzymów – Brian Singer (22.03.2013 PL)
Only God Forgives – Nicolas Winding Refn (28.03.2013 ŚWIAT)
Wałęsa – Andrzej Wajda (marzec 2013 PL)

KWIECIEŃ

Intruz – Andrew Niccol (05.04.2013 PL)
Przelotni kochankowie – Pedro Almodóvar (05.04.2013 PL)
Niepamięć – Joseph Kosinski (19.04.2013 PL)

MAJ

The Great Gatsby – Baz Luhrmann (10.05.2013 ŚWIAT)
Iron Man 3 – Shane Black (10.05.2013 PL)
Kac Vegas Part III – Todd Phillips (22.05.2013 ŚWIAT)
Nymphomaniac – Lars von Trier (30.05.2013 ŚWIAT)

CZERWIEC

Promised land – Gus Van Sant (07.06.2013 PL)
Now You See me – Louis Leterrier (07.06.2013 ŚWIAT)
Człowiek ze stali – Zack Snyder (28.06.2013 PL)
Grawitacja 3D – Alfonso Cuarón (28.06.2013 ŚWIAT)

LIPIEC

Uniwersytet potworny – Dan Scanlon (05.07.2013 PL)
World War Z – Marc Forster (19.07.2013 PL)
Jeździec znikąd – Gore Verbinski (19.07.2013 PL)
Wolverine – James Mangold (26.07.2013 PL)

SIERPIEŃ

Kick Ass 2 – Jeff Wadlow (02.08.2013 PL)
Elysium – Neill Blomkamp (16.08.2013 PL)
Diana – Oliver Hirschbiegel (29.08.2013 ŚWIAT)
The Wolf of Wall Street – Martin Scorsese (30.08.2013 ŚWIAT)

WRZESIEŃ

Twelve years a slave – Steve McQueen (06.09.2013 ŚWIAT)
Rush – Ron Howard (13.09.2013 ŚWIAT)

PAŹDZIERNIK

Serena – Susanne Bier (październik 2013 ŚWIAT)

LISTOPAD

Thor: Mroczny świat – Alan Taylor (08.11.2013 PL)
The Counselor – Ridley Scott (15.11.2013 ŚWIAT)
Ślepy traf – Brad Furman (22.11.2013 PL)
Captain Phillips – Paul Greengrass (29.11.2013 PL)

GRUDZIEŃ

Hobbit: Samotna góra – Peter Jackson (11.12.2013 ŚWIAT)

środa, 2 stycznia 2013

Krótkie podsumowanie roku 2012


Skoro na innych filmowych blogach pojawiły się już podsumowania kończącego się już roku, przyszła pora by i u mnie trochę o tym napisać. Najpierw jednak polecam Wam kilka wyjątkowych, moim zdaniem, tekstów:
1. Filmowe szaleństwo porządnie się rozpisało TUTAJ
2. Chodź na film pisze TUTAJ
3. Superkaczy od siebie TUTAJ
4. Filmstock bardzo wyczerpująco TUTAJ
5. Milczacy_krytyk pisze TUTAJ

Zacznijmy więc od tego, że rok 2012 obfitował u mnie w filmy i to dosłownie. W porównaniu z 2011 (204 filmy, w tym 20 w kinie) poprawiłam się do wyniku 222 filmy, w tym 26 w kinie. Ponadto widziałam 53 krótkometrażówki; wynik skromny, bo pod koniec roku jakoś już odpuściłam. Słowem wstępu przechodzimy do części stosownej.

Wśród tych 222 filmów, 65 tytułów miało swoją polską premierę w 2012 roku. To z nich wybrałam najlepsze i najgorsze produkcje, a także filmy, które choć najlepsze nie były, pozytywnie mnie zaskoczyły i takie, które chociaż na miano najgorszych nie zasłużyły, pozostawiły niedosyt bądź zawód.

IN 10 W 2012

10. "Bogowie ulicy" (End of watch), reż. David Ayer, 2012

Kino policyjne weszło na nowy poziom, łącząc w wyważony sposób dawkę rozrywki z dobrym kinem sensacyjnym. Atutem niskobudżetowego filmu "Bogowie ulicy" jest zdecydowanie sposób kamerowania "z ręki", który nadaje produkcji naturalnego zabarwienia. "End of watch" to dramat i kryminał jednocześnie i na każdym polu sprawdza się dobrze. Ponadto świetnie spisujący się aktorzy, w tym Jake Gyllenhaal. Więcej z mojej strony o filmie tutaj.


9. "Anna Karenina", reż. Joe Wright, 2012

Teatralna i rytmiczna "Anna Karenina" to świeże spojrzenie na arcydzieło rosyjskiego mistrza Lwa Tołstoja, które z kart powieści nie wycisnęło wprawdzie wszystkiego, jednak formą prezentuje się wybitnie. Wizualnie doskonały obraz Joe Wrighta, autora m.in. "Dumy i uprzedzenia" to dobra propozycja dla widzów, którzy od kina oczekują czegoś niecodziennego, co na pewno spotkać można w kolejnych malowniczych scenach "Anny Kareniny". Więcej z mojej strony o filmie tutaj.

8. "Musimy porozmawiać o Kevinie" (We need to talk about Kevin), reż. Lynne Ramsay, 2011

Oparta na powieści historia demonicznego dziecka, które zawładnęło rodziną przyjęła się wśród publiczności nad wyraz gładko. Ludzi film "We need to talk about Kevin" zahipnotyzował, uwiódł i pozostawił wypranych z wszelkich emocji, bądź właśnie naładował ich jeszcze bardziej. Wywołując w widzach skrajne uczucia, obraz Lynne Ramsay nie pozostawia nikogo obojętnymi, a kolejne wydarzenia na ekranie sprawiają, że "Musimy porozmawiać o Kevinie" to mocny, trzymający w napięciu thriller. Dodatkowo tytułowy Kevin, w którego wcielił się Ezra Miller to bohater, jakiego długo nie było.

7. "Zupełnie inny weekend" (Weekend), reż. Andrew Haigh, 2011

Bardzo intymny film Andrew Haigha sprawia, że świat osób homoseksualnych staje się bliższy społeczeństwu, które na ogół zamiast dostrzegać w nich delikatność i pasję, jak u każdego innego człowieka, na ogół bezmyślnie potępia gejów i lesbijki za to, że po prostu są. Obraz "Zupełnie inny weekend" nie narzuca widzowi poglądów, a tylko pokazuje drugą stronę ich świata, opowiadając jednocześnie kilka dni z ich życia, które w sposób barwny i emocjonalny przedstawione zostały na ekranie. Zdecydowanie coś nowego. Więcej z mojej strony o filmie tutaj.

6. "Róża", reż. Wojciech Smarzowski, 2011

"Róża" nie pojawiła się w moim rankingu na samym szczycie, co absolutnie nie znaczy, że jest mniej ważna od pozostałych premier. Kipiąca okrucieństwem i brutalnością, przemawia do większego grona widzów jak żaden podręcznik do historii czy suchy artykuł w gazecie. Postaci z krwi i kości, równi sobie na ekranie Marcin Dorociński i Agata Kulesza, sprawiają, że czujemy, jakby wydarzenia z "Róży" działy się tu i teraz i były rzeczywiste jak nigdy wcześniej. Brawa za ten dojrzały obraz. Więcej z mojej strony o filmie tutaj.

5. "Miłość" (Amour), reż. Michael Haneke, 2012

Michael Haneke prawie nigdy mnie nie zawiódł, dlatego też na jego najnowszy obraz czekałam z utęsknieniem. Austriacki reżyser po raz kolejny atakuje widzów dawką brutalności, przekazanej w tak dostępny i piękny sposób, że nie sposób jej nie ulec. Zaskakująca na każdym kroku "Miłość" daje do kina dużo świeżości, opowiadając jednocześnie historię niespecjalnie skomplikowaną. Ograniczenia aktorskie, jakie nałożył na obsadę reżyser (właściwie cała akcja skupiona jest na dwójce bohaterów) pozwoliły lepiej przyjrzeć się sytuacji filmowej, powoli ją analizować i starać się zrozumieć. Wolne tempo nie nuży, a finał na pewno wzbudzi emocje. Więcej z mojej strony o filmie tutaj.

4. "Lęk wysokości", reż. Bartosz Konopka, 2011

Takie produkcje, jak film Bartka Konopki sprawiają, że człowiek odzyskuje wiarę w polskie kino. Chociaż w 2012 roku multipleksy zaśmiecane były wieloma przeciętnymi lub wręcz miernymi polskimi produkcjami, w tunelu odnaleźć można światełko nadziei, którym jest właśnie między innymi film "Lęk wysokości". Kino dojrzałe, mocne, jednocześnie nie tak przytłaczające jak na przykład "Obława". Rok 2012 zdecydowanie należał do Marcina Dorocińskiego, którego aż 3 kreacje mijającego roku uważane są powszechnie za wybitne. Szkoda tylko, że film w kinach był przez krótki czas i że chyba brakuje u nas widzów, którzy na kino niekomercyjne wydaliby kilka groszy. Więcej z mojej strony o filmie tutaj.

3. "Nietykalni" (Intouchables), reż. Olivier Nakache, Eric Toledano, 2011

Jeśli miałabym wskazać najlepszą komedię tego roku, to nie zastanawiałabym się ani chwili, wybierając "Nietykalnych". Owszem, podobnie jak "Avengers", film     stał się w tym roku dosyć mainstreamowy i hype na niego trwa generalnie po dziś dzień, ale daję słowo, że nie miało to wpływu na moją ocenę. Podobnie jak nr 1 mojej listy, "Nietykalni" rządzą się swoimi prawami, bo po seansie pełnym uroku, śmiechu i pięknej ścieżki dźwiękowej nie można nie wyjść z uśmiechem na twarzy. Oparty na nieskomplikowanej fabule, film zgodnie z regułą oświecenia "uczy bawiąc". Więcej z mojej strony o filmie tutaj.

2. "Hobbit: Niezwykła podróż" (The Hobbit: An Unexpected Jourey), reż. Peter Jackson, 2012

Nie ośmieliłam się napisać recenzji Hobbita, bo przy tylu fanach, pasjonatach i miłośnikach twórczości Tolkiena, moja wiedza na temat świata Śródziemia jest bardzo znikoma. Nie mniej jednak pod kątem wizualnym, przygodowym, fabularnym "Hobbit: Niezwykła podróż" Petera Jacksona wywołuje same pozytywne emocje. Czuję, że wśród wszystkich, którzy najnowszy film Nowozelandczyka widzieli w innowacyjnej technice 48 fps, pozostaję w mniejszości, której ta technologia przypadła do gustu i choć mam nadzieję, że kino nie zatraci się jedynie w dążeniu do coraz to lepszej jakości dźwięku i obrazu, cieszę się, że realizuje się kolejne pomysły, by kino zwyczajnie ulepszyć.

1. "Artysta" (The Artist), reż. Michel Hazanavicius, 2011

Francuz Michel Hazanavicius stworzył jeden z dwóch filmów francuskich w tym zestawieniu, które w 2012 oczarowały mnie totalnie. "Artysta" to obraz, jakiego moje oczy potrzebowały od dawna: twórcom udało się wrócić do korzeni kina, zarazić widzów na całym świecie jego magią i przypomnieć, ile piękna może ono ze sobą nieść. "Artysta" ma w sobie urok, któremu nie da się oprzeć, a dużą rolę w tym miała muzyka Ludovica Bource'a oraz urzekający Jean Dujardin jako George Valentin. Więcej o filmie tutaj.



OUT 10 W 2012

10. "Obława", reż. Marcin Kryształowicz, 2012

Seans "Obławy" miał być ambitny i dojrzały, a dla polskiego kina oznaczać kolejną możliwość wykazania się wśród wielu słabych filmów. I choć w większości krytycy zachwycają się najnowszym obrazem Kryształowicza, dla mnie cały ten film jest przegadany i zrealizowany w nieprzystępnej dla widza formie. Naprawdę zrozumieć ten film, a w szczególności jego tło historyczne, można jedynie posiadając wiedzę na ten temat. Przeciętny widz siadający przed ekran może go nie zrozumieć, a sam film pod kątem fabularnym nudzi.

9. "360. Połączeni" (360), reż. Fernando Meirelles, 2011

Kolejny banalny film kreowany na coś większego, z tą różnicą, że tym razem świetność tej produkcji nie była afiszowana na taką skalę jak polska "Obława". Meirelles sklecił wszystko, co do tej pory powiedziane zostało o związkach i ubrał to wielokulturową szatę, która wcale nie zachwyca, a przez większość seansu nudzi.



8. "Mroczne cienie" (Dark shadows), reż. Tim Burton, 2012

Tim Burton nie korzystał tym razem z wielu ekscentrycznych i wizjonerskich zakamarków swojej wyobraźni, a poległ na czymś, co już dawniej wymyślono i przedstawiono. Może szkoda, bo film nie tylko nie jest oryginalny ze względu na wcześniejszy serial Dana Curtisa, ale też dlatego, że Burton nie bardzo wiedział, co swoim filmem chce pokazać i jaki jest cel tej zagrywki. Przeciętna produkcja w duecie Burton-Depp nigdy nie będzie zachwycać.

7. "Wichrowe wzgórza" (Wuthering Heights), reż. Andrea Arnold, 2011

Film ten kojarzę przede wszystkim z pięknych zdjęć i mocnych, wyróżniających się kreacji aktorskich. Co mi się natomiast kompletnie nie spodobało, to próba bycia przez reżyserkę na siłę oryginalnym. Treść i klimat "Wichrowych wzgórz" Andrea Arnold przekształciła totalnie, przez co jej adaptacja książki nie ma prawa w ogóle nazywać się jej adaptacją. Okaleczenie tego (jakby nie było) arcydzieła nie zapunktowało na odbiór filmu przez widzów. Dodając fakt, że akcja rozwija się wyjątkowo długo i kolejne wątki ciągną się w nieskończoność, seans "Wichrowych wzgórz" nie sprawia aż takiej przyjemności.

6. "Kupiliśmy Zoo" (We bought a Zoo), reż. Cameron Crowe, 2012

Ten film z kolei nie reprezentuje sobą poziomu choć trochę wykraczającego ponad amerykański banał. Scenariusza nie ratuje sam interesujący pomysł na kupno zoo; potrzeba czegoś więcej, fabuły logicznie rozwijającej się, bądź mocnych, indywidualnych postaci albo chociaż pięknych zdjęć czy niezłego zakończenia. Tymczasem Cameron Crowe stwierdza, że nie musi się wzbijać ponad przeciętność i oferuje nam tą tanią, kipiącą słodyczą rozrywkę.

5. "Sponsoring" (Elles), reż. Małgorzata Szumowska, 2012

Schematyczne, pełne poprawności przedstawienie problemu sprzedających się studentek to ostatnia rzecz, której potrzeba w kinie. Szumowska nie zatrzęsła swoim obrazem w świecie filmu, pozostawiając niedosyt. Przerost formy nad treścią, bowiem nie wystarczy kilka odważniejszych scen, by widza zaciekawić.




4. "Iron sky", reż. Timo Vuorensola, 2012

Współfinansowany przez internautów film "Iron Sky" to klapa komediowo-fikcyjna, po której można się spodziewać wszystkiego. Czy to wada, czy zaleta, trzeba już ocenić samemu, jednak faktem jest, że w tej produkcji utopiono wiele pieniędzy, a sam film przedstawia poziom dosyć żenujący, zarówno aktorsko, jak i fabularnie. Fanów sci-fi ratować powinny dość udane efekty.



3. "I że cię nie opuszczę" (The Vow), reż. Michael Sucsy, 2012

Słodko-gorzki z naciskiem na "słodki" film "The Vow" to idealna propozycja dla osób szukających w kinie nudy, podkolorowanej oczywiście przekraczającą ludzkie granice historią miłosną. Channing Tatum bawi w swojej roli jak mało kiedy, podobnie zresztą jak sam scenariusz.



2. "Battleship: Bitwa o Ziemię" (Battleship), reż. Peter Berg, 2012

Typowa historia o bohaterze, na którego barkach leży los ludzkości. Obsada filmowa zdaje się robić wszystko, by seans jeszcze bardziej umilić, w szczególności mowa tu o mało wymagających rolach żeńskich. Film wizualnie dobry, jednak prezentujący poza tym dość niski poziom w treści.



1. "Cosmopolis", reż. David Cronenberg, 2012

Dobra, choć bardzo krótka rola epizodyczna Juliette Binoche to jedyne, co ten film ratuje przed klęską. Przegadany, jak chyba żaden film w ubiegłym roku. Pseudo-intelektualne dialogi, w których ciężko się połapać i nie chodzi tu już nawet o sam fakt, że film jest trudny do zrozumienia (to swoją drogą...). Jego forma odrzuca każdego, kto ma przynajmniej dobre chęci i chciałby coś z bełkotu w wykonaniu Roberta Pattinsona wyciągnąć. Dłuży się przy tym niesamowicie.



Krótko streszczone:

  • Pozytywne zaskoczenia tego roku? Nigdy nie spodziewałabym się, że takie tytuły jak "Bogowie ulicy", "Dom w głębi lasu", "Martha Marcy May Marlene" czy "Niesamowity Spider-Man".
  • Największe zawody 2012 to na pewno filmy takie jak "Obława", "Wichrowe wzgórza", "Mistrz", "Mroczne cienie" i "Wszystkie odloty Cheyenne'a". Szkoda, akurat co do tych filmów myślałam, że po ich obejrzeniu będę co najmniej zadowolona.
  • Najlepszy seans w kinie to zdecydowanie "Hobbit: Niezwykła przygoda", który przez te ponad 3 godziny pozwolił mi zapomnieć o bożym świecie, całkowicie. Również "Miłość" totalnie mnie zauroczyła i wbiła w fotel.
  • Najgorzej wydanymi pieniędzmi na bilet mogę nazwać seans "Mistrza" i "Odwróconych zakochanych", niestety tutaj nie trafiłam w swój gust filmowy.
  • Jest jeszcze krótka kategoria filmów "mainstreamowych", które do mnie niespecjalnie przemówiły, a już na pewno nie do tego stopnia, by ulec wielkiemu hype'owi na nie. Są to "Avengers", "Atlas chmur", "W ciemności", "Skyfall" czy "Mroczny Rycerz powstaje".

     Zdaję sobie sprawę, że filmy "out" nie są najgorszymi produkcjami roku 2012, jednak miałam to szczęście (?), że większości udało mi się ominąć totalnie gnioty, licznie krytykowane, takie jak "Kac Wawa", "Bitwa Pod Wiedniem", "A wiec wojna" czy "Odrobina nieba" (pierwsze tytuły, jakie przyszły mi do głowy, ekspertem nie jestem).

     Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się być równie na bieżąco, jak w 2012. Nie wiem, jak ja to zrobiłam czasowo, ale większość, co chciałam zobaczyć, zobaczyłam. Żeby tylko było więcej czasu na pisanie i czytanie tekstów innych, tego sobie życzę:)

   Moje krótkie podsumowanie to tylko wstęp do wielkiego głosowanie w Organizacji Blogów Filmowych. Nagrody OBF 2013 już całkiem niebawem. Wszystko na bieżąco śledzić możecie pod tym adresem. Stay tuned, już niebawem premiery, na które warto się wybrać w roku 2013! :)

niedziela, 30 grudnia 2012

234. Anna Karenina (2012)


Tytuł oryginalny: Anna Karenina | Rok premiery: wrzesień 2012 | Produkcja: Wielka Brytania | Reżyseria: Joe Wright | Scenariusz: Tom Stoppard | Muzyka: Dario Marianelli | Gatunek: Dramat, kostiumowy | Czas: 130 min. | Występują: Keira Knightley (Anna Karenina), Aaron Taylor - Johnson (hrabia Aleksy Wroński), Jude Law (Aleksy Aleksandrowicz Karenin) | Dystrybucja polska: United International Pictures | Na podstawie: powieści Lwa Tołstoja pt. "Anna Karenina" | Budżet: 31 mln £ | Zwiastun: Tutaj

The woman without honour?

     Zapewne jeszcze długo nie dane by mi było zobaczyć najnowszy film Joe Wrighta, gdyby nie opinie kilku znajomych i zwiastun, który mnie totalnie zaczarował. Choć z początku słyszałam mało pochlebne recenzje, muzyka zespołu Two Steps From Hell, jaką można usłyszeć w trailerze "Anny Kareniny" nie dawała mi spokoju, więc szybko, jeszcze w starym roku wybrałam się do kina.

     "Anna Karenina" to już klasyczna opowieść o pożądaniu, namiętnym uczuciu, zdradzie i dumie, które nie były obce trójce rosyjskich bohaterów w XIX wieku. Anna Karenina (Keira Knightley) jest piękną, błyskotliwą i żywiołową kobietą, która w wieku 18 lat wyszła za mąż za ważną postać w świecie polityki - Aleksieja Aleksanrowicza Karenina (Jude Law) i wraz z nim wychowuje syna Sieriożę. Na co dzień mieszkająca w Sankt Petersburgu Karenina udaje się pewnego dnia do swojego brata Stiwy do Moskwy i tam przypadkowo poznaje hrabię Aleksieja Wrońskiego (Aaron Taylor-Johnson). Wprawdzie młody, przystojny i bogaty hrabia od dawna stara się o względy księżniczki Kitty (Alicia Vikander), jednak oczarowany urodą Kareniny szybko zapomina o swojej dawnej lubej i rozpoczyna walkę o względy żony Karenina. Najpierw udaje się Annie odpychać zaloty młodego żołnierza, jednak z czasem ulega jego urokowi, przynosząc zgubę na siebie i swojego męża.

     Tragiczna miłość to tylko pretekst do powstania następnej adaptacji "Anny Kareniny" Tołstoja. Historii upadłej kobiety, rezygnującej ze sztucznego małżeństwa dla prawdziwego uczucia nie da się pokazać po raz kolejny w postaci, jaką już znamy z poprzednich ekranizacji. Szukając czegoś nowego, a wykorzystując przy tym jednocześnie urok kultowych bohaterów z kart wielkiego rosyjskiego pisarza, Joe Wright pokusił się o nowatorską konwencję i formę, które przyciągają nas jak magnes i oka od ekranu oderwać nie można. Kamera prowadzona jest w taki sposób, że wygląd i estetyka filmu są tutaj dużo ważniejsze od treści. A film niestety traci na tempie w drugiej połowie i choć jest wtedy bardziej dramatyczny i obfituje w więcej wątków, trochę się ciągnie.

     W "Annie Kareninie" najładniej wypadają sceny dynamiczne (scena na balu nie pozostawia złudzeń). Poprzez miejscami szybki montaż, okresowość i taneczność twórcy uzyskali efekt filmu pełnego i wizualnie doskonałego. Naturalnie scenografia, kostiumy i piękna muzyka z wykorzystaniem motywów rosyjskich odgrywają tutaj także ogromną rolę, ale wierzę, że to własnie teatralność, o jaką pokusił się Wright sprawiła, że "Anna Karenina" po prostu zachwyca. Na ekranie nie ma barier i granic nie do przekroczenia: raz znajdujemy się na sali balowej, chwilę później kurtyna podnosi się i na deskach teatru odgrywana jest kolejna scena filmu po to, by zaraz otworzyć drzwi, które z kolei poprowadzą nas na świat zewnętrzny. Wizja Wrighta to coś, czego potrzeba dzisiejszym widzom i coś, co w opowieść o rosyjskiej damie tchnęło nowe życie.

     W każdym z bohaterów powieści Lwa Tołstoja odnaleźć można pierwiastek tragizmy. Próżno sprzeczać się, które z nich: Wroński, Karenin czy może Karenina zapoczątkowało błędne koło, w którym choć nie brak silnych uczuć pożądania, znaleźć można również wiele emocji negatywnych. Jedno jest pewne: dobór obsady nie mógł się twórcom lepiej udać. Jude Law ma Karenina wypisanego na twarzy, a Johnsonowi nie brakuje nic do obrazu hrabiego Wrońskiego, choć moje wyobrażenie o nim było nieco inne. Nikt jednak nie był w stanie przyćmić Keiry Knightley, której czasami zarzucić można sztuczność w swoich rolach, jednak w dramatach kostiumowych bądź historycznych sprawdza się po prostu rewelacyjnie, co udowodniła już w "Dumie i uprzedzeniu", a także w "Pokucie" - oba reżyserii Joe Wrighta.

     Choć "Anny Kareniny" nie można nazwać wierną i rzetelną ekranizacją (głównie z powodu pominięcia i zbagatelizowania wątków pobocznych, istotnych dla całej powieści), zaskoczyć może jej nowatorstwo i piękno wizualne, o którym już mówiłam. Jeśli po mojej recenzji nie jesteście jeszcze pewni, czy warto poświęcać czas na ten obraz, obejrzyjcie proszę zwiastun i może on zachęci Was do seansu tak mocno, jak mnie. I to szybko, bo "Anna Karenina" powoli schodzi z ekranów kin!

czwartek, 27 grudnia 2012

233. 360. Połączeni / 360 (2011)

 
Tytuł oryginalny: 360 | Rok premiery: wrzesień 2011 | Produkcja: Austria, Brazylia, Francja, Wielka Brytania | Reżyseria: Fernando Meirelles | Scenariusz: Peter Morgan | Muzyka: --- | Gatunek: Melodramat | Czas: 110 min. | Występują: Jude Law (Michael), Rachel Weisz (Rose), Ben Foster (Tyler), Anthony Hopkins (John), Lucia Siposova (Blanka) | Dystrybucja w Polsce: Kino Świat | Na podstawie: sztuki "Korowód" autorstwa Arthura Schnitzlera | Budżet: --- | Zwiastun: Tutaj

W pętli życia

     Już sam tytuł najnowszego projektu Fernando Meirellesa, autora m.in. "Miasta Boga" czy "Wiernego ogrodnika", naprowadza nas do prawdy odwiecznej, jakoby nasze istnienia determinowane były sobą nawzajem, a samo życie i związki międzyludzkie to nieprzerwany cykl, który dopełnia się nie tylko w naszej rzeczywistości, ale i w wielu innych na całym Globie. Mówiąc w skrócie wszystko jest ze sobą połączone. Taką zawiłą konkluzję wyciągnęłam po suchym i dość monotonnym obrazie "360. Połączeni", który miał być perełką na miarę filmu "Babel".

     Film "360" to skrót z życia wielu osób. Podczas trwania seansu poznajemy Brytyjczyka Michaela (Jude Law), który wyjeżdża z domu, nie tylko by robić interesy w różnych częściach świata, ale także by nawiązać romans ze stawiającą pierwsze kroki jako pani do towarzystwa Blanką (Lucia Siposova). Na szczęście w porę rezygnuje ze swojego pomysłu, co jak efekt motyla przyniesie konsekwencje na dużą skalę.
W tym czasie żona Michaela, Rose (Rachel Weisz) spotyka się z dużo od siebie młodszym Brazylijczykiem o imieniu Rui (Juliano Cazarre), który to z kolei zdradza z Rose swoją partnerkę Laurę (Maria Flor). Młoda dziewczyna nie może już dłużej znieść faktu, iż od dawna oszukiwana jest przez swojego mężczyznę, więc wraca do rodzinnego Rio, spotykając w drodze starszego Amerykanina, Johna (Anthony Hopkins), który poszukuje swojej zaginionej córki. Samotna i opuszczona Laura rozpoczyna także znajomość z tajemniczym Tylerem (Ben Foster), którego poznaje na lotnisku.

     Jeśli ktoś ma w planach zapoznanie się z najnowszym filmem Meirellesa tylko ze względu na nazwiska, najlepiej będzie od razu z nich zrezygnować. Stara zagrywka producentów i dystrybutorów ma na celu tak atrakcyjnie zaprezentować obsadę, by naszej uwadze nie umknęło żadne znane nazwisko. I to jest oczywiście całkowicie normalne i powszechne, jednak proszę się nie zdziwić, że Hopkinsa, Law i Weisz tyle w tym filmie, co kot napłakał. "360" to mozaika aktorów, każdy ma swoje 5 min, ale żaden z nich nie ma roli większej od drugiego. I to ma swój spory plus - na światło dzienne wychodzą nazwiska wcześniej nikomu nie znane.

     Akcja tego filmu zmienia się bardzo dynamicznie. Pomocą w zachowaniu dobrego tempa jest estetyczny, szybki montaż oraz ograniczenia czasowe: każdemu z bohaterów kamera poświęca krótki moment, by szybko skupić się na kolejnej postaci. Gdyby nie sam fakt, że historie opowiadane w tym filmie były już wielokrotnie powielane, myślę, że "360" miałby duże szanse, by naprawdę przykuć nas do ekranów.

     Tutaj jednak pojawia się problem. Z produkcji Meirellesa bije przeciętność i to nie tylko z kart scenariusza, ale przede wszystkim prawie z każdej postaci, jaka pojawia się w kadrze. Sama nie wiem, czy gorszy jest fakt, że tacy aktorzy jak Hopkins lub Law nie pokazali się od swojej najlepszej strony, czy może to, że scenarzysta Peter Morgan nie pozwolił im na to, spłycając ich role w filmie i postaci. Z tej szarej aktorskiej masy daje się natomiast wyłowić wybitny na tle swoich kolegów Ben Foster w roli przestępcy seksualnego, którego wątek w tym wszystkim jest chyba najbardziej interesujący.

     Twórcy zadbali natomiast o to, by wariacji kultur towarzyszyły autentyczne elementy filmu, takie jak rodzimi aktorzy czy różnorodne języki: od angielskiego, przez niemiecki i francuski, a na arabskim i słowackim kończąc. Dodatkowym atutem na tej płaszczyźnie jest też ścieżka dźwiękowa, która nie jest wprawdzie wybitna, ani wpadająca w ucho, ale również dostosowana została do poszczególnych sekwencji: segment brazylijski zawiera muzykę brazylijską, a rosyjski

     Nie będę ukrywać, że banał płynący z tego filmu przeszkadza. Wszystkie te na pozór wyjątkowe i indywidualne historie nie poruszają widza i pozostawiają go obojętnym aż do samego końca. Może to wina tego, że w pewnym momencie u każdego kinomana przychodzi taki moment, kiedy zwyczajnie ciężko go zadowolić i właśnie dlatego pozostaję surowa w ocenie tego dramatu. Ale wierzę, że reżysera stać było po prostu na więcej i jego najnowszy film ciężko jest polecić.